
Kwestia mleka... Też je raczej postrzegam jako "bilet wstępu" na rickowe podwórko, bo człowiek mimo wszystko lgnie do ludzi, a jak było widać, Michonne przed apokalipsą odludkiem nie była (poza tym rzeczywiście potrzebowała pomocy). Z drugiej strony Hedra ma trochę racji - faktycznie jej zachowanie mogło mieć coś wspólnego z tym, że była matką. Być może instynkt macierzyński "kazał" jej chronić malucha. Było nie było, każde życie w takiej sytuacji powinno być na wagę złota. A jak sie tak dobrze zastanowić, to też jedno drugiego nie wyklucza...
Pozostała mi jeszcze kwestia nieszczęsnego miecza... Jeśli chodzi o umiejętności Michonne, to ja bym ich aż tak bardzo nie przeceniała. Owszem, w serialu to musi wyglądać widowiskowo - więc wyglada. To raz. Dwa - nie walczy z samurajami, a z mało zmyślnymi zombie. Do tego nie potrzeba wielkiej filozofii, ani nie wiadomo jakich umiejętności. A trzy - miała sporo czasu, żeby się tego i owego nauczyć, a właściwie wyćwiczyć. Bo nigdzie nie jest powiedziane, że nie mogła znać sie na tym wcześniej. I nie mówię już nawet o tym, że to jej katana z dziada pradziada. Czy jak ktoś jest czarny, to ma, za przeproszeniem, po palmach skakać? Dziewczyna mogła się tego nuczyć wcześniej, a że trenować ma na czym, to i wymierne efekty widać. Dostępność tejże katany też mnie nie dziwi - w takich okolicznościach natury wystarczy wejść do pierwszego lepszego domu/mieszkania i zabrać to, co akurat jest potrzebne (co zresztą nagminnie robią



P.S. Na miejscu Michonne, to bym Andreę pod pierwszym lepszym drzewem zostawiła
