Przyznam szczerze, że odcinek mnie pozytywnie zaskoczył. W mojej opinii najlepszy z dotychczasowych epizodów FTWD. Luksusowa łódź, błękitne morze, czyste niebo. Na pierwszy rzut oka sielankowy obraz, ale problemy z jakimi borykają się bohaterowie, dylematy moralne i straty osobiste burzą ten idylliczny krajobraz.
Otwierająca sekwencja robiła wrażenie. Obraz płonącego, bombardowanego LA był wstrząsający. Jedynie potyczka Madison i Travisa z trupami na plaży trochę mnie zirytowała. Chociażby pierwszy zombiak, który od tyłu natarł na Travisa był jakiś nieogarnięty. Złapał go od tyłu w objęcia, ale nie bardzo się palił do tego, by zatopić zęby w ciele naszego fightera. Nawiązując do TWD to chociażby Eastman i Tyreese padli przy mniejszym zagrożeniu. W takiej sytuacji w jakiej Travis się znalazł i jeszcze biorąc pod uwagę naturalny brak skilla w walce z zombiakami, powinien zostać dziabnięty. Ale ten zgrzyt został skutecznie przykryty szybkim tempem i efektownymi scenami otwarcia.
Następnie tempo zwolniło, ale emocji nie brakowało. Dylemat moralny z ludźmi na środku morza wołającymi o pomoc był niezły. Można było się myślami przenieść na Abigail i zastanowić się co sami byśmy zrobili w takiej sytuacji. Trochę jak w początkach TWD. Scena pogrzebu Lizy też mi się spodobała, a zwłaszcza jak Chris zakończył cały ceremoniał. Następująca po tym scena podnoszenia na duchu Chrisa przez Madison trochę mi przypomniała rozmowę między Beth i Andreą z drugiego sezonu TWD. Mam na myśli słowa Madison "Hurts like hell. I know that. That doesn't go away. Hurt stays". Przypomina to słowa Andrei "Pain doesn't go away. You just make a room for it".
Przyznam szczerze, że nie do końca kapuję po co Chris wskoczył do wody. Ni to wyglądało na próbę samobójczą, ni to wyglądało na chęć popluskania się w wodzie. Gdyby to była próba samobójcza, to Nick natrafiłby na niego chyba parę metrów pod powierzchnią morza. Z drugiej strony skoro chciał popływać, to czemu wskoczył ubrany. Nie wygląda na to, by mieli tonę suchych ubrań ze sobą. Moja interpretacja jest taka, że sam nie wiedział co chce zrobić. Może sądził, że woda uśmierzy ból

Strand to chyba najbardziej wyrazista jak dotąd postać. Kiedy zobaczyłem go siedzącego w czapeczce a'la Tyreese, w pełni wyluzowanego i w tych okularkach, to uśmiech sam zagościł na mojej twarzy. Jego kwestie nie są nudne. Gosć jest konkretny, zdecydowany, tajemniczy, niejednoznaczny. Ewidentnie teraz on jest liderem grupy.
Ktoś wcześniej zauważył, żę Ofelia właściwie nie istniała w tym epizodzie. Nie pociągnięto wątku jej żałoby po stracie matki ani sprzeczki z ojcem. Jej relacje z rodzinką Travisa są niemal zerowe póki co. Z tego względu ewidentnie popchną ją do romansu z Nickiem. A między Chrisem i Alicią też wyczuwam, że iskrzy.

Zrobi nam się najwyraźniej kilka par w przyszłości.
Sam cliffhanger też jest świetny. Jaki to tajemniczy obiekt pływający się zbliża do Abigail i jakie zamiary mają pasażerowie? Zdaje się, że to będzie coś na kształt piratów. Może będą to ludzie, którzy szukają okazji, by kogoś okraść z rzeczy, które mogą pomóc przetrwać. A może będzie zaskoczenie i coś innego.
Pilot drugiego sezonu moim zdaniem zachęca do kontynuowania przygody z serialem. Nie było zbyt wiele zgrzytów w tym odcinku i idiotyzmów, a przynajmniej ja tego nie dostrzegłem. Rozwinięto trochę bohaterów, kilika scen wartych zapamiętania i genialny w mojej opinii Strand. Koniec końców wystawiam ocenę 9/10.