Muszę przyznać, że dość sceptycznie podchodziłem do wylewających się na tym forum pochwał co do trzeciego sezonu Fear. Zbyt wiele rzeczy mi nie grało w dwóch pierwszych sezonach, żeby mieć bardziej optymistyczne nastawienie. Opinie co do wyższości FTWD nad TWD też raczej do mnie nie trafiały. Dwa pierwsze sezony Fear stawiałem nieco niżej niż dokonania Gimple'a w 5 i 6 sezonie TWD. Gimple jednak wspiął się na wyżyny swojej nieudolności w sezonie 7, więc nie jest wielkim osiągnięciem, żeby zrobić coś lepszego.
Z takim nastawieniem siadałem do trzeciego sezonu Fear, który obejrzałem za jednym zamachem w dwa dni. No i muszę przyznać, że wszystkie pochwały są w pełni zasłużone, a argumenty o wyższości Fear nad starszym rodzeństwem w pełni uzasadnione. Podczas tego małego maratonu z trzecim sezonem, w ogóle nie czułem znużenia. Było wręcz przeciwnie, z przyjemnością pochłaniałem kolejne odcinki. Jest to miłe odstępstwo od tego co się działo w dwóch poprzednich sezonach, gdzie niektóre wątki jak np. pobyt Nicka w osadzie zarządzanej przez tego gościa rzekomo odpornego na ugryzienia, były dość mocno męczące.
Jest to zasługa tego, że ten sezon był praktycznie wolny od zapychaczy. Każdy wątek do czegoś prowadził i został jakoś domknięty. Niemal wszystkie postacie miały swoje historie i relacje, co motywowało ich działania. Różne interakcje, tarcia i sojusze między bohaterami śledziło się bardzo przyjemne.
Trzeba też dodać, że dialogi były bardziej żywe niż w TWD. Postacie nie wygłaszały patetycznych przemów co chwilę. Z łatwością można było uwierzyć, że prawdziwi ludzie też mogliby tak rozmawiać.
Dzięki temu wszystkiemu serial nie nudził mimo tego, że akcja nie była jakoś bardzo wartka.
Na plus trzeba zaliczyć wszystkie postacie, które zadebiutowały w trzecim sezonie. Rodzinka Otto i jej dość pokręcona historia sprawiły, że cały wątek rancza nabrał kolorytu. Jeremiah miał fajną relację z Nickiem i Madison. O Troyu można powiedzieć to samo, chociaż uczucia jakimi darzył go Nick i jego mama, były zarysowane dość grubą kreską. Jake jako ten najnormalniejszy też wypadł ciekawie, chociaż było go trochę za mało. Szczególnie rzuciła mi się w oczy jego nieobecność podczas awantury o studnię.
Wątek Indian podobał mi się chyba jeszcze bardziej. Rdzenni Amerykanie niezbyt często pojawiają się w różnych filmach i serialach, więc każdą ich obecność przyjmuję z otwartymi ramionami. Fakt, że jest to coś nowego, zdecydowanie działało na korzyść tego wątku. Jednak cały wątek nie byłby tak dobry gdyby nie Walker, który jest bardzo interesującą postacią. Crazy Dog też wypadł ciekawie, mimo tego, że było go niewiele.
Wątek tamy nie był zły, ale w porównaniu z dwoma wyżej wymienionymi prezentuje się najmniej ciekawie. Głównie przez to, że Lola i Efrain niezbyt często się pojawiali i nie mieli zbyt wiele czasu, żeby przyciągnąć moją uwagę.
Proctor John pojawił się trochę późno, ale mimo tego od gościa bije charyzma. Gdyby serialowy Gubernator miał przypominać swój komiksowy odpowiednik to Ray McKinnon pasowałby do tej roli idealnie.
Wszystkie te nowe postacie w fajny sposób przemieszały się ze starą gwardią co dało barwną i interesującą mieszankę.
Podsumowując, jestem trochę zaskoczony, że cały sezon utrzymywał równy, wysoki poziom i ustrzegł się nudy oraz fillerów. Była to spójna, logiczna całość. Chciałbym być częściej tak pozytywnie zaskakiwany. Oczywiście wszystko co dobre szybko się kończy. No i odejście Ericksona może dla Fear ten koniec dobrych czasów zwiastować. Będę jednak trzymać kciuki, żeby tak się nie stało, bo sezon trzeci zostawia szerokie pole pod to, żeby tę historię i postacie rozwijać dalej w ciekawy sposób. Pożyjemy, zobaczymy.