Odcinek typowo przejściowy. Był on potrzebny aby ruszyć z miejsca kilka postaci. O dziwo uniknięto przy tym przesadnych dłużyzn i zapychaczy, przez co oglądało się całkiem przyjemnie mimo dość ciężkiego klimatu epizodu.
Na pierwszy rzut oka epizod może wyglądać na trochę mdły i siermiężny. No bo patrząc całościowo, Ricki przez pół odcinka idą, a przez drugie pół siedzą. Jednak rozmowy jakie się toczą podczas tych czynności były na tyle zajmujące, że nie nudziłem się.
Trzeba twórcom przyznać, że mimo dość licznej grupy postaci, udało im się dość równomiernie rozłożyć czas antenowy. Każdy miał moment dla siebie. No może prawie każdy. Coral i Tara byli trochę poszkodowani. Oni dostali tego czasu za mało.
Podobała mi się scena marszu, w której zmarnowane Ricki człapią przypominając zombiaki. Jeszcze większe wrażenie robi to, w kontekście przemowy Ricka w stodole. Kultowy tekst "we are the walking dead"oczywiście na plus. Ale nie miał on takiej mocy jak w komiksie. Uważam, że w nieodpowiednim miejscu go użyto. Gdyby wkurzony Rick wygarniał mieszkańcom Aleksandrii i wtedy rzucił tym tekstem, wyszłoby o wiele lepiej. No i końcowy efekt zepsuł Daryl. Wyglądało to tak, jakby Dixon pomyślał sobie, że teraz będą chodzić i gryźć ludzi skoro Rick powiedział, że są jak żywe trupy. Jednak mimo tego nie wyszło źle.
Epizod zaprezentował też coś nowego. Pokazał grupę nie tylko na skraju wytrzymałości psychicznej, ale też fizycznej. Jak dotąd Rickom powodziło się całkiem dobrze. Więc tym ciekawsze było to, że głód zajrzał im w oczy.
Co do elementu przewodniego odcinka, czyli rozwoju postaci. Cały epizod kręcił się głównie wokół Maggie i Saszki. One straciły najwięcej i one były w największym dołku. Fajnie został ukazany kontrast pomiędzy dwiema paniami. Różnie przechodziły one przez to załamanie. Saszka najchętniej pozabijałaby wszystko i wszystkich. Maggie wręcz przeciwnie. Tłumiła w sobie emocje. Obie mimo odmiennych postaw wyszły w tym odcinku na prostą.
Gabriel po raz kolejny potwierdza, że jest najbardziej intrygującą postacią w składzie. Było go niewiele, ale swój czas wykorzystał w stu procentach. Koloratka jako brzemię, które ksiądz musi dźwigać to bardzo ciekawy motyw. Ciąży mu ona i przypomina o dawnych grzechach. Więc Stokes pali ją aby uciec od demonów z przeszłości.
Wcześniej napisałem, że epizod uniknął dłużyzn i zapychaczy. Jednak to stwierdzenie niestety nie tyczy się Daryla. Maggie i Saszce poświęcono sporo czasu. Nie można jednak nazwać tego czasu straconym skoro panie dokonały rozliczenia z własną przeszłością i wyszły na prostą. Dixonowi też poświęcono niemało czasu, ale nie został on wykorzystany zbyt produktywnie. Wszystkie sceny z udziałem Daryla podkreślały, że jest mu smutno. Ale to już wszyscy wiedzą. Nie trzeba tym Darylowym smutkiem chłostać widzów po gębach, żeby to pokazać. Wcześniej można było żartować, że Daryl utożsamia się z subkulturą emo. Teraz stało się to faktem. Szkoda, że żyletek nie miał na podorędziu. Pet musiał wystarczyć. Jedyny plus tego wątku to rzucenie trochę światła na relację Daryla z Karolką. Po tym epizodzie Caryl powinien zginąć śmiercią naturalną. Teraz już ostatecznie, jak na dłoni widać, że Karolka Dixonowi matkuje, a ten nie ma nic przeciwko. Żadnych podtekstów romantyczno-erotycznych nie ma.
Szeryf został pokazany od trochę innej strony. Przez większość sezonu piątego Rick biegał i zabijał wszystkich z rządzą mordu w oczach. Dobrze, że w dwóch ostatnich epizodach, wyciszył się i uspokoił. Swoją przemową podniósł grupę na duchu. Teraz wygląda jak lider z prawdziwego zdarzenia.
Michonne przeszła ciekawą drogę. Teraz jest jednym z największych optymistów w grupie, a nie tak dawno sama była w rozsypce. Pokazuje to, że nawet z najgłębszego doła można się wygrzebać.
Reszta stanowiła mniej lub bardziej widoczne tło. Jak już wyżej pisałem, ubolewam, że do tej grupy zalicza się Coral i Tara. Noah nadal przybity. Nie dosyć, że dowiedział się o śmierci rodziny to jeszcze nęka go zgon Tajrisa. Abraham się trochę ogarnął. Do tego stopnia, że los Judżina nie jest mu obojętny. Sam Porter też doszedł do siebie. Rosita jak to Rosita. Nic ciekawego. Chociaż w tej mokrej bluzce jej do twarzy.
Propsy za Aarona. Fajnie, że pojawił się po komiksowemu. Ubiór również ma komiksowy. Szkoda tylko, że fryzurę ma inną.
Podsumowując, dobry epizod. Podobał mi się bardziej od poprzedniego. "What Happened and What's Going On" dostało ode mnie naciąganą ósemkę. Więc "Them" wystawiam ósemkę solidną. Aleksandrio, przybywaj.